Sprowadzają krosna z zagranicy, angażują do ich wykonania miejscowych stolarzy, na własną rękę poszukują nauczycielek tej ginącej techniki, zdarza się też, że pukają do obcych drzwi – takie działania podejmują panie, które przybyły 27 czerwca do Lewkowa Starego na czwarty z cyklu warsztatów tkackich organizowanych przez Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Białymstoku w ramach projektu „Kraina wątku i osnowy”. Przez pięć dni, pod czujnym okiem pani Ireny Ignaciuk, kobiety nie tylko z Podlasia, ale także z różnych części kraju będą zgłębiały tajniki niezwykłej i niestety ginącej umiejętności tkania perebor. Z drugiej jednak strony wydaje się, że czas krosen pozostawionych w stodole czy na strychu, zaniedbanych i przykrytych grubą warstwą kurzu, powoli mija – a to wszystko dzięki podejmowanym coraz szerzej działaniom mającym na celu popularyzację dawnych sposobów tkackich. Wskutek tego grupa osób, która pragnie poznać te stare techniki, nieustannie się powiększa. I mimo że najczęściej tradycje tkackie przekazywane były z pokolenia na pokolenia, to nie brakuje także osób, które nigdy dotąd nie miały z krosnem do czynienia.
W mojej rodzinie nikt wcześniej nie tkał. Potrzeba zrodziła się sama. Dawniej nigdy bym nie zapukała do nikogo obcego, żeby wejść mu do domu, a w tej chwili śmiało pukam i mówię: Dzień dobry dowiedziałam się, że pani tka i ja także jestem zainteresowana – mówi pani Grażyna Kurowska, która przyjechała na warsztaty z Warszawy.
I właśnie z takich potrzeb – nie tylko kontynuacji dawnych rodzinnych tradycji – zrodził się pomysł na warsztaty tkackie, które z biegiem lat rozbudowują swoją konwencję.
U mnie w domu nowoczesność spotkała się z tradycją, i to dosłownie. Obok siebie w jednym pokoju stoją komputer oraz krosno, czyli twardy dysk męża i mój – żartuje pani Grażyna Matuszak z Nowego Tomyśla. Tkaczki łączy niesamowita więź, otwartość i szacunek względem swojej pracy. Poznają się na różnego rodzaju warsztatach, forach internetowych lub po prostu wchodzą do siebie do domu. Takie spotkania to dla początkujących adeptek, poza nauką, również doskonała kopalnia wiedzy, platforma wymiany informacji na temat działalności tkackiej. W Lewkowie Starym panie zyskały możliwość bezpośredniego obcowania z tradycją, ponieważ w tkaniu najważniejszy jest warsztat. Uczestniczki podkreślają, że zgłębiają techniki tkackie wyłącznie na własny użytek. Nie wiążą z tą dziedziną swojej kariery zawodowej ani nie traktują tego zajęcia jako potencjalnego źródła dochodu. Są jednak tak zdeterminowane, że część z nich zdołała wygospodarować przestrzeń na krosno w mieszkaniu w bloku, co jest nie lada wyczynem.
Panie są zgodne, że należy zapalać w ludziach chęć tkactwa, póki działają jeszcze osoby, które są w stanie przekazać nam tę umiejętność. Ale musi być ktoś, kto będzie ostoją tradycji. Tkanina tradycyjna pozostała już w wersji szczątkowej. Dzisiaj to już bardziej malowanie nitką – zauważa pani Urszula Wasilewska z Sejn, również uczestniczka warsztatów.
Tkała moja babcia, moja mama tkała od zawsze, więc ja myślałam, że każdy umie tkać i każdy to robi. Kiedyś wszyscy tkali, w każdym domu było krosno, był kołowrotek i każda panna musiała coś sobie utkać. A teraz masz dyplom, masz mieszkanie, to nie musisz tkać. Ale czasami warto do tego wrócić, bo to praca, która bardzo wycisza i uspakaja – wyznaje pani Irena Ignaciuk, prowadząca warsztaty tkaniny wybieranej. Przyznaje, że w pewnym stopniu zainteresowanie tkactwem jest wynikiem mody na ludowość. Ale istnieje także niemała grupa osób, które wracają na kolejne warsztaty, ponieważ ich zainteresowanie wynika ze szczerej chęci i potrzeby nauczenia się techniki tkackiej. Okazuje się też, że wartość podlaskiego rękodzieła doceniana jest nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Pani Irena swoje prace sprzedaje do Anglii, Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych, a nawet Japonii. Często kiedy ktoś wyjeżdża, poszukuje prac rękodzielniczych, żeby zawieźć w prezencie dla rodziny. Bo to, co robione ręcznie, z sercem, ma szczególną wartość – puentuje tkaczka.